Ojciec Ludwik Wrodarczyk OMI, Proboszcz i Męczennik (1907-1943)

1. Rodzice i dom rodzinny

Rodzice O. Ludwika Wrodarczyka, Karol i Justyna Wrodarczykowie pobrali się 13 lipca 1903 r. Matka była kobietą pobożną i dobrą. Ojciec był nie tylko rolnikiem, ale pracował także na kopalni.

W 1906 r. Karol i Justyna Wrodarczykowie zbudowali własny nowy dom przy ulicy Sobieskiego 28, w Radzionkowie na Śląsku, blisko parafialnego kościoła św. Wojciecha. W małżeństwie Karola i Justyn przyszło na świat 13 dzieci, z których dziewięcioro przeżyło dzieciństwo. Jego ojciec Karol Wrodarczyk zmarł w młodym wieku, w 10 czerwca 1926 r. w 49 roku życia, zaś matka Justyna 13 sierpnia 1941 r.

Rodzice i rodzeństwo
Rodzice i rodzeństwo
Dom rodzinny - obecnie
Dom rodzinny - obecnie

2. Dzieciństwo

Ludwik Wrodarczyk urodził się w Radzionkowie k/Bytomia, na Górnym Śląsku, 25 sierpnia 1907 roku i był drugim dzieckiem Karola i Justyny z. d. Wrodarczyk. Od pierwszych lat życia otrzymywał dobre podstawy życia z wiary poparte przykładem jego pobożnych rodziców i religijnie żywej parafii jego pochodzenia. Jego rodzice należeli do ludzi dobrych, religijnych i pracowitych. Nic dziwnego, że powołanie do zakonnego i kapłańskiego życia trafiło u Ludwika na dobry grunt. Już jako dziecko był wyjątkowo poważny, pobożny i zrównoważony. Po lekcjach w szkole często wstępował do parafialnego kościoła pozostając tam na długiej modlitwie. W przypływie szczerości zwierzył się kiedyś swojemu koledze Franciszkowi Bączkowiczowi, iż ma pragnienie, by jego życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Bożego.

14 letni Ludwik
14 letni Ludwik

3. Powołanie

Rok 1921 był dla Ludwika rokiem wyboru przyszłej drogi życia. Ojcu wyznaje, że pragnie zostać kapłanem. Mając 14 lat wybiera Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej i wstępuje do Niższego Seminarium Duchownego tegoż Zgromadzenia. Jest kolejno w Niższym Seminarium w Krotoszynie, woj. poznańskie (1921-22), w Lublińcu na Śląsku (1923-24) i Krobii, woj. poznańskie (1924-26).

W czerwcu 1926 roku zdał maturę, po czym 14 sierpnia 1926 r. rozpoczął nowicjat w Markowicach k/Inowrocławia, zaś następnego roku 15 sierpnia 1927 r. złożył pierwszą profesją zakonną.

Po ukończeniu rocznego nowicjatu rozpoczął studia w Wyższym Seminarium Duchownym Oblatów w Obrze, jednak krótko po rozpoczęciu roku akademickiego zachorował i musiał poddać się kuracji w szpitalu. Przełożeni uznali, że ze względu za zły stan zdrowia musi przerwać studia w seminarium i podjąć dalszą kurację w domu rodzinnym. Powraca zatem do domu rodzinnego w Radzionkowie i po rocznej kuracji znów wyjeżdża do Obry na dalsze studia. 15 sierpnia 1930 r. złożył wieczystą profesję.

W Obrze daje piękny przykład życia klasztornego i misjonarskiego. O. Antoni Grzesik OMI, jego rówieśnik, zaświadczył o nim: "Podziwiałem jego głęboką wiarę, którą wyniósł z domu rodzinnego i jego zdecydowanie. Znam go jako człowieka skromnego i pokornego. Był wyrozumiały, koleżeński, wewnętrznie bardzo urobiony. Uchodził za wielkiego ascetę".

Święcenia kapłańskie otrzymał w Obrze z rąk Ks. Biskupa Dymka, w sobotę 10 czerwca 1933 r., a trzy dni później odprawił Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym pw. św. Wojciecha w Radzionkowie. W jego życiu rozpoczyna się nowy rozdział, ale po prymicjach powraca jeszcze na jeden rok do Obry, by ukończyć studia.

Nowicjat 1926-1927
Nowicjat 1926-1927
Ojciec Ludwik, jego matka i siostra Pryscilla
Ojciec Ludwik, jego matka i siostra Pryscilla
Rodzina o. Ludwika
Rodzina o. Ludwika
 

4. Kodeń i Markowice: wikariusz i ekonom

5 sierpnia 1934 roku O. Ludwik Wrodarczyk został skierowany na pierwszą placówką, a był nią Kodeń nad Bugiem, koło Terespola. Na młodego wikarego złożono wiele ważnych obowiązków. W sierpniu 1934 pisał do domu rodzinnego w Radzionkowie roku: "Znajduję się pod opieką naszej potężnej Matuchny Kodeńskiej. Tutaj mam być wikarym, ekonomem i nauczycielem religii w szkole. Pracy więc będzie dużo, ale Pan Bóg i Matka Boska Kodeńska pomogą, że się wywiążę z zadania dobrze".

W ciągu dnia miał tyle zajęć, że czasami dopiero wieczorem znajdował czas na posiłek, który był dla niego równocześnie obiadem i kolacją. Ale na modlitwę zawsze znalazł czas. Resztę dnia spędzał na modlitwie i sam na sam z Jezusem Eucharystycznym. Choć był młodym, był kapłanem bardzo urobionym wewnętrznie, pracowitym, umartwionym, a przy tym bardzo pogodnym.

Po dwóch latach pracy w Kodniu został przeniesiony do Markowic, k/Inowrocławia, w którym mieścił się nowicjat Polskiej Prowincji Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tam została mu powierzona funkcja ekonoma domu zakonnego, ale O. Ludwik będzie także dla adeptów do życia zakonnego, czyli nowicjuszy, żywym przykładem realizacji zakonnego życia. Dla swoich współbraci był przykładem świętości kapłana i zakonnika.

W Markowicach przez dwa lata (1937- 39) przy boku superiora i mistrza nowicjatu, bł. O. Józefa Cebula, beatyfikowanego 13 czerwca 1999 r.. O. Wrodarczyk był przykładem świętości kapłana i zakonnika. Wszyscy mogli się od niego uczyć życzliwości, delikatności, prostoty, pokory i pracowitości. Jeden ze współbraci tamtej wspólnota powiedział o nim: "O. Wrodarczyk to był wspaniałym człowiekiem, kapłanem, ekonomem i zakonnikiem" - Br. Józef Jarmuż OMI.

5. Okopy: kapłan, duszpasterz, misjonarz, lekarz

Okopy i okolice
Okopy i okolice
W sześć lat po otrzymaniu święceń kapłańskich, w sierpniu 1939 roku, O. Ludwik Wrodarczyk zostaje mianowany administratorem nowo utworzonej parafii Okopy k/Rokitna, w diecezji łuckiej, w powiecie Sarny na Wołyniu, położonej 2 km od przedwojennej granicy polsko-rosyjskiej. Do pomocy przydzielono mu także O. Antoniego Maturę i Br. Karola Dziembę.

Parafia Okopy została wydzielona z parafii Rokitno w 1939 r. i obejmowała polskie wioski: Okopy, Dołhań i Borowe Budki i częściowo polską Kolonię Netreba. Wioski te były otoczone dużymi wioskami ukraińskimi: Kisorycze, Karpiłówka i Borowe. Parafia liczyła około tysiąca wiernych i posiadała własny drewniany kościół wybudowany w 1934 roku, jako kościół filialny parafii Rokitno. Proboszcz z oddalonego o 20 km Rokitna tylko od czasu do czasu dojeżdżał do kościoła filialnego w Okopach. Czasem odprawiał w nim nabożeństwa kapelan wojskowy Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). W inne dni wierni modlili się sami, bez kapłana.

Na nowe miejsce pracy 32-letni O. Ludwik Wrodarczyk i 26-letni brat zakonny Karol Dziemba, wyruszyli do Okopów 20 sierpnia 1939 roku. Ojciec Matura wyjechał do Okopów z Kodnia dopiero 11 września 1939 r.. Do Okopów jednak nie dotarł bo od 17 września 1939 roku Armia Czerwona zajęła Okopy.

Nowa parafia powitała go w przeddzień wybuchu wojny - 29 sierpnia 1939 roku. W Okopach nowego proboszcza witali wszyscy mieszkańcy, łącznie z prawosławnym. Do czasu ukończenia budowy plebani, obydwaj oblaci przez pół roku zamieszkali w domu kościelnego Hieronima Rudnickiego. Nieco później, bo o w 1942 r., w jednym z ostatnich listów do rodziny O. Ludwik pisał: "Mieszkamy we własnym domku jeszcze nie wykończonym. Naokoło las, a do miasta 20 km. Gdy jest dobra droga to za 2 niecałe godziny można tam zajechać, a gdy jest dobre błoto, to i 6 godzin za mało, ale w jedną stronę. Mamy tu piękny drewniany kościółek, jeszcze nie wymalowany. Ludzie uczęszczają na nabożeństwa, lecz nieraz były przeszkody albo wielkie mrozy do 33o Celsjusza albo wielkie błoto. Zima tego roku była bardzo ciężka".

"Ksiądz Wrodarczyk objął parafię bardzo zacofaną pod względem gospodarczym i społecznym - zeznaje Leon Żur, który był jego ministrantem. Ludność miejscowa oświetlała swoje domostwa łuczywem, chodzono w ubraniach przez siebie wyprodukowanych i w łapciach z łyka. W uprawie roli nie nawet znano "trójpolówki". Ziemniaki sadzono pod motykę, uprawiano szpadlem, wykopywano rękami lub motyką. Nie znano pojęcia obradlania. Obce ludności były nawozy sztuczne i jakiekolwiek zbiory plonów przy pomocy maszyn. Dopiero tuż przed wojną u zamożniejszych gospodarzy pojawił się żelazny pług i kierat do cięcia sieczki, zaś siłą pociągową stanowiły woły".

Wiele do życzenia pozostawiały w parafii sprawy związane z higieną i zdrowiem. Co roku w okolicy pojawiały się epidemie czerwonki. Ludziom dokuczał ból głowy, brzucha, świerzb, ospa, owrzodzenia ciała i wszawica. Ludzie umierali "na brzuch", "na głowę", "na płuca". Wiosną, kiedy do wielu domów zaglądał przednówek, dzieci zbierały szczaw, a w lasach i na bagnach wybierały ptasie jajka, z czego przygotowywano zupę z serwatki, dodając do tego jaglaną kaszę.

Jedynymi lekarzami byli znachorzy, różni zamawiacze, zaklinacze i "babki" odbierające porody. Do najbliższego lekarza w Rokitnie było 20 km, a na właściwe lekarstwa ludzi nie było stać. Taką parafię obejmował O. Wrodarczyk. Od początku zdawał on sobie sprawę z faktu, że oprócz posługi kapłańskiej i pociechy religijnej musi im nieść pomoc w chorobie i biedzie i prowadzić działalność oświatowo-wychowawczą.

Ksiądz Wrodarczyk zajmował się leczeniem ludności przy pomocy ziół. Parafia wspierała i udzielała pomocy ludziom biednym, chorym, kalekim i niedołężnym. Doprowadził do takiego stanu poczucia obowiązku higieny osobistej tutejszej ludności, że zaczęła znikać prawie coroczna permanentna epidemia czerwonki. Oprócz leczenia osobistego uczył ludność zielarstwa i zapobiegania chorobom. Nawet czasami w trakcie kazań przypominał parafinom o sprawach doczesnych, wzywając ich do spożywania wody przegotowanej. Sprowadzał nasiona z Wielkopolski i Pomorza, wprowadzał płodozmian, uprawiał zioła lecznicze, warzywa, zboże, ziemniaki.

Okres ponad czteroletniej pracy w Okopach to najpiękniejsza karta życia i posłannictwa O. Ludwika Wrodarczyka. Z cała gorliwością jako kapłan i misjonarz przystąpił do organizowania życia parafialnego. Swoją pobożność i dobroć pragnął zaszczepić w sercach biednych katolików i Polaków żyjących na Kresach Wschodnich. Działalność duszpasterska O. Ludwika była szczególna i nie ograniczała się tylko do ołtarza, konfesjonału czy ambony. Jego kapłaństwo z jednej strony było "nadzwyczajne", a z drugiej takie "zwyczajne". Dla ludzi Podola stał się on "wszystkim dla wszystkich", aby wszystkich pozyskać dla Chrystusa - jakby powiedział św. Paweł (por. 1 Kor. 9.22). Dla wszystkich był kapłanem, duszpasterzem i lekarzem.

O. Ludwik o każdej porze dnia i nocy spieszył do chorych z lekarstwem lub sakramentem ostatniego namaszczenia. Garnęli się do niego jednakowo Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, katolicy i niekatolicy, a nawet partyzanci. Ponadto O. Wrodarczyk zaczął osobiście odwiedzać chorych w ich domach będąc dla nich lekarzem ducha i ciała. Chorym przynosił różnego rodzaju napary, maści i napoje. Po najdalszej okolicy rozchodziła się fama o księdzu-lekarzu, stąd pod plebanią nie jeden raz można było zobaczyć stojące furmanki, na których leżeli chorzy i których często tam przywożono po ostatni ratunek. Nikomu nie odmawiał pomocy. Szedł do każdego, kto go potrzebował. Był lekarzem, nauczycielem, kapłanem, ratował chorych, wspomagał biednych.

Kiedy na wskutek nieurodzaju w 1942 r. zapanował powszechny głód ludzie jedli plewy, w żarnach mielono gryczane łuski, żołędzie, owies. Mieszano to z niewielką ilością mąki i wypiekano bliżej nie określony chleb. Spożywanie takiego chleba powodowało ostre zaparcia żołądkowe, a osłabione organizmy atakowała czerwonka i tyfus i inne choroby ludzi niedożywionych. Ludzie wówczas masowo umierali. Wtedy ksiądz zielarz był jedynym ratunkiem dla biednej ludności.

Piękne świadectwo o jego posłudze przekazali naoczni świadkowie, jego parafianie z Okopów. "W połowie listopada zachorowałem na czerwonkę i kilka tygodni przeleżałem w łóżku. Byłem bardzo ciężko chory i nie wiadomo, jak by to się skończyło gdyby, nie pomoc księdza Ludwika Wrodarczyka, który mnie leczył i dostarczał potrzebnych medykamentów. Jego poświęcenie nie miało granic. Podawał mi sam lekarstwa, robił zastrzyki, pouczał rodziców jak mają ze mną postępować. O każdej porze dnia i nocy był gotów służyć pomocą" (Bronisław Janik "Było ich trzy" s. 90-91).

"Ksiądz Wrodarczyk to był bardzo dobry, nadzwyczajny człowiek. On przyjmował wszystkich ludzi. Nie robił różnicy, że ten Polak, tamten Ukrainiec. Wszystkich traktował jednakowo. Zawsze mówił: "Jest jeden Bóg dla wszystkich ludzi i musimy wszyscy żyć zgodnie". Zachorował chłopiec jednego Ukraińca. O. Wrodarczyk poszedł pięć kilometrów, żeby go tam na miejscu odwiedzić i leczyć. Szedł te pięć kilometrów pieszo".

W roku 1941, mimo trwającej wojny i okupacji O. Ludwik głosił w Wielkim Poście rekolekcje w Klesowie u księdza Antoniego Chomickiego, który wspomina je następująco: "Mówca z niego był słaby, ale coś przez niego przemawiało. Dziwiłem się, jak temu wszystkiemu dal radę. Był bardzo skromny, pokorny. Inni księża jak przyjeżdżali i głosili, to nie spowiadali, a on prawie sam wszystkich wyspowiada!. Był dobrym spowiednikiem. Wszyscy się chętnie u niego spowiadali. Ci ludzie czuli u niego świętość. Kiedy głosił rekolekcje, to przez niego przemawiała jakaś świętość, jakaś energia duchowa. W nim czuło się świętego i dobrego kapłana. Ludzie garnęli się do niego, jak do ojca. To był święty: kaznodzieja, misjonarz i spowiednik". Głosił rekolekcje, bardzo dużo spowiadał - ludzie czuli u niego świętość, garnęli się do niego jak da ojca. "To był święty: kaznodzieja, misjonarz i spowiednik".

Większość Polaków była tak głęboko zrusyfikowana, że nie rozmawiano już po polsku. Posługiwano się językiem tzw. "prostym", czyli miejscowym dialektem językowym, którym w równej mierze posługiwali się tak Polacy jak i Ukraińcy. Była to mieszanina słów polskich, rosyjskich i jeszcze bliżej nie określonych. O. Ludwik w dosyć krótkim czasie nauczył się miejscowego dialektu i w ten sposób zdobywał wielkie uznanie i ogólny społeczny szacunek, czego dowodem jest fakt, że w Okopach coraz więcej ludności wyznania prawosławnego brało udział w obrzędach świat katolickich. Bywało, że O. Wrodarczyk kazanie głoszone po polsku kończył w tzw. języku rusińskim, co bardzo podobało się miejscowej ludności.

W Okopach - jak zaświadcza Leon Żur - masowo odbywały się chrzty ludności zza byłej granicy polsko-rosyjskiej. Chrzczono ludzi dorosłych, którzy z uwagi na grożące im prześladowanie religijne ukrywali swoją wiarę. Na plebani przechowywano i udzielono pomocy uciekinierom żydowskim.

Charyzmatyczna działalność O. Wrodarczyka nabierała rozgłosu i wychodziła poza granice parafii i sięgała na teren Rosji. Ponieważ Okopy leżały nad przedwojenną granicą polsko-rosyjską wielu Polaków z terenów radzieckich odwiedzało kościół w Okopach. Bardzo licznie przybyli na Pasterkę w 1941 roku. Wielu z nich po raz pierwszy widziało księdza i tak uroczyste nabożeństwo. Na zaproszenie przybyłych ze wschodniego Podola Polaków O. Ludwik wybrał się wiosną 1942 r. w odwiedziny do nich. Dotarł do Żytomierza i aż po Kijów. Bilans jego jednej dwumiesięcznej wyprawy misyjnej to kilka tysięcy ochrzczonych, zaopatrzenie 500 chorych oraz około 600 nawróceń.

Wierni z terenów rosyjskich obiecywali, że przyjdą do Okopów z pielgrzymką na odpust św. Jana Chrzciciela 24 czerwca 1943 r. I rzeczywiście, przybyli bardzo licznie z terenów za Zbruczem, a dołączyli do nich pielgrzymi w wszystkich okolicznych parafii. Na odpuście w Okopach było przewidziane bierzmowanie dorosłych. Biskup Szelążek, ze względu na podeszły wiek, nie był w stanie sam przybyć, ale mianował dziekana z Sarn do bierzmowania wiernych, zaś ks. dziekan delegował siedmiu kapłanów do pomocy O. Wrodarczykowi na czas odpustu. Odpust był wyjątkowy, skoro sześć tysięcy osób otrzymało sakrament bierzmowania, a do Komunii św. przystąpiło ponad dziewięć tysięcy wiernych.

O. Wrodarczyk był średniego wzrostu, szczupły, twarz nieco prostokątna, starannie uczesane włosy. Nosił okulary o silnych szkłach. Był księdzem z powołania. Żył sprawami parafii, którym niósł wszelką możliwą pomoc. Niejeden mieszkaniec Okopów, Dołhani, Borowskich Budek i Netreby miał mu wiele do zawdzięczenia. Był proboszczem, o jakim mogła marzyć niejedna parafia. Na plebani był samowystarczalny i żył skromnie. Pomagał ludziom jak mógł, ale sam też przeżywał wszystko, co napotykało ludzi. Z motywów tylko jemu wiadomych, z powodu własnych trudności życiowych, czy nieszczęść trapiących ludność miał zwyczaj udawania się do kościoła i wtedy przez wiele godzin, a bywało, że i przez całą noc pozostawał w kościele. Godzinami leżał krzyżem przed ołtarzem, w czasie kiedy powinien był odpoczywać po całodziennej bieganinie odwiedzając chorych. Odprawiał specjalne Msze św. i modlił się o odwrócenie nieszczęść jakie spadały na ludzi. Tak było we wrześniu 1939 roku, kiedy wybuchła wojna z Niemcami Rosją, w czasie wywózki Polaków na Syberię. Tak samo czynił kiedy był nieurodzaj na polach czy to z powodu suszy czy nadmiernych opadów. Tak czynił również i wtedy, kiedy szerzyła się epidemie różnych chorób i kiedy był głód na przednówku. Tak też postąpił w noc napadu na trzy polskie wioski jego parafii. Ludzie widzieli w nim "człowieka świętego, bez żadnej skazy, osobę doskonałą", co również budowało pobożność ludzi i umacniał się autorytet duchownego.

6. Droga męczeństwa

Kościół św. Jana Chrzciciela
Kościół św. Jana Chrzciciela
Wiosną 1943 r. pojawiło się widmo prześladowania ludności polskiego pochodzenia. Nacjonaliści niemieccy rozpalali nienawiść pomiędzy ludnością polską i ukraińską, co padała na podatny grunt ukraińskiego nacjonalizmu. Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) wysunęła hasło budowy wielkiej, niezależnej Ukrainy. Partyzanci, którzy stanowili obronę miejscowej ludności przed ukraińskimi bandami, na pewien czas zostali odwołani pod Żytomierz. Tę sytuację słabości polskiej ludności wykorzystali ukraińscy nacjonaliści. Na Wołyniu rozpoczęła się rzeź polskiej ludności.

Okopy zostały bez obrony. Mnożyły się grabieże i napady na ludność polskiego pochodzenia. Już od wiosny 1943 roku w okolicach Okopów ginęły pojedyncze osoby, całe rodziny i płonęły niektóre zagrody. Ludność polska na noc uchodziła do lasu zabierając ze sobą to, co najbardziej potrzebne, a często nawet bydło. Bywało, że z całej wioski tylko okopowski proboszcz pozostawał w wiosce. Dwukrotny atak band ukraińskich na polskie wioski został odparty. Trzeci i najtragiczniejszy nastąpił w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku.

Zbliżał się już front rosyjsko-niemiecki. Wieczorem 6 grudnia 1943 roku O. Wrodarczyk pisał nuty dla chóru kościelnego na Uroczystość Niepokalanego Poczęcia, a później razem z bratem zakonnym Karolem Dziembą OMI i stuletnią staruszką, która pomagała w pracy na plebani, odmawiał litanię Loretańską. O. Wrodarczyk - jakby przeczuwając, co niebawem miało nadejść - pożegnał się z bratem zakonnym Karolem Dziembą i udał się do miejscowego kościoła. Na pożegnanie podał mu rękę, ucałował go, przytuli po ojcowsku i powiedział: "Zostań z Bogiem Bracie. Kochaj Matkę Najświętszą. Zdajmy się na wolę Bożą. Ja pójdę do kościoła, nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu...". Wiele razy różne osoby, a także brat Karol, namawiały go do ucieczki do lasu. On zdawał sobie sprawę, że wcześniej czy później bulbowcy mogą przyjść także na plebanię, jednak nie dał się przekonać. Był przekonany, że jego miejsce jest w kościele i przy wiernych i nie może go spotkać nic złego, skoro sam wszystkim okazywał dobroć.

W kościele klęczał i leżał krzyżem przed ołtarzem, modli się i czekał aż przyjdą po niego. Godzina jego nadeszła i przyjął ją świadomie wraz z tym wszystkim, co miało nastąpić. O godz. 22.00 płonęły już pierwsze domy w Okopach, Dołhani i Borowskich Budkach podpalane przez bandy ukraińskie. Ludzie szukając schronienia uciekali do lasu. Jeśli kogoś napotkano żywego musiał zginąć. Ginęli mężczyźni, kobiety i dzieci. Owej nocy, tylko w Okopach zostało zamordowanych około kilkadziesiąt, może nawet 50 osób. Rabowany dobytek był ładowany na wozy.

Żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) wtargnęli do kościoła w Okopach. Dopadali go na stopniach ołtarza i od pierwszych chwil zaczęli się znęcać nad bezbronnym proboszczem. Wstawiły się za nim dwie kobiety również przebywające w kościele; 18-letnia Weronika Kozińska i 90-letnia Łucja Skurzyńska. Obie na miejscu zostały zamordowane. Na stopniach ołtarza pozostała po proboszczu zakrwawiona koloratka, a na podłodze, jak rozsypane ziarno, leżały guziki jego sutanny. Przed drzwiami kościoła leżały wiązki słomy, którą chciano podpalić kościół. Błagalne prośby Ks. Wrodarczyka odprowadziły od złych zamiarów banderowców i kościół ocalał.

Bandyci nie omieszkali jednak obrabować kościoła. Splądrowali i ograbili zakrystię. Włamali się do tabernakulum i sprofanowali ołtarz. Jeszcze następnego dnia ludzie zbierali na podłodze rozsypane komunikanty. Na czekająca przed kościołem furmankę załadowali szaty i przedmioty liturgiczne takie jak: monstrancję, kielichy i powieźli w kierunku Karpiłówki. Do odległej o 7 km Karpiłówki, gdzie znajdował się sztab bandy UPA wleczono związanego i przywiązanego do sań O. Wrodarczyka. Ostatnim śladem po księdzu Wrodarczyku były znalezione na drodze z Okopów do Karpiłówki części jego ubrania - kołnierz i część rękawa. Na śniegu pozostały krople krwi - ślady bicia i maltretowania. Był to jedyny przypadek uprowadzenia żywego Polaka z miejsca pogromu. Prawdopodobnie dla niego, jako dla duchownego, obmyślano inny, bardziej wyrafinowany i okrutniejszy sposób śmierci.

Bronisław Janik znał O. Wrodarczyka osobiście. Jako parafianin był sprzedawcą w miejscowym sklepie i nauczycielem dla dorosłych w Borowych Budkach. W swojej książce "Niezwykły świadek wiary na Wołyniu 1939-1943 Ks. Ludwik Wrodarczyk" (Poznań 1993) na stronie 210 tak opisuje ostatni etap męczeńskiej drogi O. Wrodarczyka: "Po wywiezieniu księdza samochodem z Karpiłówki do uroczyska Pałki, położonego w pobliżu kolejki wąskotorowej na linii Rokitno-Moczulanka, rozebranego do naga poddano nieludzkim torturom. Kłucie bagnetami i igłami, przypiekanie zbolałych nóg rozpalonym żelazem nie odnosiło pożądanego skutku. Kapłan wciąż jeszcze żył. Rozwścieczeni oprawcy przystąpili do bardziej bestialskich tortur. Widząc swą niechybną śmierć, męczennik poprosił oprawców o pozwolenie odmówienia modlitwy. Zezwoli wspaniałomyślnie.

Uklęknąwszy na mchu, kapłan długo się modli. Po zakończeniu powiedział: "Jestem gotów". Dwanaście ubranych w czerwone spódnice ukraińskich dziewcząt położyło księdza na ziemi i przywiązało do leżącej kłody drzewa. Następnie z zimną krwią rozpoczęły przecinanie jego ciała piłą. Przerżniętego do połowy, dającego jeszcze a życia postawiły na nogi i przywiązały do rosnącego drzewa, by z kolei z odległości kilkunastu metrów otworzyć do niego karabinowy ogień.

Ks. Ludwik Wrodarczyk był martwy. Po wykopaniu dołu i wrzuceniu do niego zwłok, zbrodniarze przykryli brudnym workiem z sieczką głowę swej ofiary. Na przysypany piaskiem grób nałożyli darń i kilka urwanych gałęzi. W takich to okolicznościach pierwszy i ostatni proboszcz w okopowskiej parafii, misjonarz oblat ks. Ludwik Wrodarczyk, zakończył swe poświęcone Bogu i Kościołowi młode trzydziestopięcioletnie życie".

Czy taka jest prawda o jego śmierci? Dotychczas nie udało się odnaleźć wiarygodnych świadków i szczegółowych wyjaśnień na temat okoliczności jego męczeństwa. Ludzie po prostu boją się mówić. Po tylu latach istnieje jeszcze zagroda i dom, w którym dokonano męczeństwa. Nawet jest plama krwi na ścianie, której nie można wymazać i "wyro", na którym go męczono. Nie wiadomo jednak, gdzie pochowano ciało męczennika O. Ludwika Wrodarczyka.

Leon Żur (list z 24 września 1990 r.), który odwiedzał rodzinne strony Okopów otrzymał informację, że O. Ludwik Wrodarczyk został zakopany za stodołą gospodarstwa ukraińskiego chłopa. Ten z kolei po wkroczeniu armii radzieckiej, w obawie przed ewentualnymi konsekwencjami wiosną 1944 r. zwłoki odkopał i przeniósł nieco dalej na teren bardziej bagienny. Być może jest to jakiś wiarygodny ślad pochówku doczesnych szczątków O. Wrodarczyka.

Tam gdzie kiedyś były Okopy dzisiaj są pola. Wszystkie zabudowania ludności polskiej w Okopach spłonęły w nocy z 6 na 7 grudnia 1943 roku, gdy Okopy, Dołhań i Budki Borowskie zostały zaatakowane przez nacjonalistów ukraińskich z oddziału Tarasa Bulby. Oprócz kilku chat zamieszkałych przez Ukraińców ocalał wówczas drewniany kościół parafialny pw. św. Jana Chrzciciela. Mieszkańcy wsi, którym przed pogromem udało się ujść do lasu, nazajutrz składali w nim ciała pomordowanych krewnych i sąsiadów. Kościół w Okopach spłonął już po wojnie w 1948 r.. Po dzień dzisiejszy jedynym świadkiem wydarzeń tamtych czasów jest cmentarz, założony przez O. Ludwika Wrodarczyka we wrześniu 1939 roku na którym pochował on pierwsze ofiary najazdu wojsk rosyjskich na Polskę 17 września i na którym pochowano wszystkich pomordowanych w tragiczną noc z 6 na 7 grudnia 1943 r.. Staraniem ludności ukraińskiej stanął tam pomnik ku czci pomordowanych Polaków, także pierwszego i ostatniego proboszcza Okopów O. Ludwika Wrodaczyka OMI, chociaż do dzisiaj miejsce jego grobu jest nieznane.

O. Ludwik Wrodarczyk, kapłan wielkiego ducha i głębokiej wiary, zasłużony dla społeczności polsko-ukraińskiej, podał się woli Bożej i poniósł śmierć męczeńską za najwyższe wartości wiary, kapłaństwa i życia zakonnego.

W setną rocznicę urodzin o. Ludwika Wrodarczyka w miejscu jego śmierci ojcowie oblaci z Polski Postawili w miejscu jego śmierci krzyż.

Krzyż w miejscu śmierci o. Ludwika
Krzyż w miejscu śmierci o. Ludwika

 

  

źródło: Towarzystwo Przyjaciół Misji Oblackich list o. Józefa Niesłonego OMI