Świętymi się nie rodzimy, świętymi się stajemy.

Drukuj

Rzecz o ojcu Ludwiku Wrodarczyku, OMI. (słowo wygłoszone na konferencji Rady Pedagogicznej) - Maria Kielar-Czapla

Mara Kielar-Czapla (fot. radzionkow.pl)
Mara Kielar-Czapla (fot. radzionkow.pl)

Urodził się 25 sierpnia 1907 roku w radzionkowskiej, bogobojnej i katolickiej rodzinie Justyny i Karola Wrodarczyków. Już jako dziecko dążył do doskonałości. Wzorem świętości była rodzina, w której uczył się miłości, którą stale rozwijał. Już jako młody chłopak, uczeń szkoły podstawowej wiedział, w jakim kierunku zdążał, co stanowiło największą wartość w jego życiu. Ludwik chciał osiągnąć doskonałość na płaszczyźnie modlitwy. W drodze ze szkoły do domu często wchodził do kościoła, aby gorąco modlić się u stóp Chrystusa Eucharystycznego. Trwał na modlitwie, często godzinami. Matka nie martwiła się o syna. Wiedziała, iż u stóp ołtarza Ludwik był bezpieczny. Jego wyjątkową postawę dostrzegali koledzy szkolni z tamtych lat. Adolf Szastok podał świadectwo o wyjątkowej powadze Ludwika i tajemniczości, majestacie i szlachetności, o bogactwie jego ducha. Jego dziecięce, lecz jakże poważne spojrzenie w przyszłość i budowanie jej w swoich marzeniach było dążeniem w skrytości swojego serca do ...świętości. Potwierdził to Franciszek Bączkowicz- inny kolega szkolny. Zapamiętał on sobie słowa Ludwika: "Wiesz Franek, ja bym tak chciał, aby moje życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Niebieskiego. Ja bym chciał umrzeć śmiercią męczeńską." Dziś zdanie to jest zdaniem dokonanym. Ludwik "od małego pchał się do Boga. Był to święty człowiek"- konkludował Franek. Skończyła się edukacja Wrodarczyka w szkole podstawowej. Był rok 1921. Karol Wrodarczyk pragnął, aby syn został górnikiem. "Ludwik, ty bier karbidka i idź na Johanka". Ludwik z wielką dojrzałością i pragnieniem stwierdził: "Tato, choćby jeno godzina być księdzem, ale jo niym byda." W takiej sytuacji Karol Wrodarczyk nie miał już nic do powiedzenia. Powołanie było bowiem błogosławieństwem dla rodziny. Ludwik udał się do Małego Seminarium do Krotoszyna, aby tam dążyć przez kapłaństwo do świętości, w którym to chce osiągnąć apogeum swoich marzeń. W swoich listach do rodziny pisał, iż cieszy się z tego, że usunął się ze świata i może poświęcić się służbie Bożej. W czasie studiów Ludwik często chorował . Swoje cierpienie znosił dzielnie. Krótko przed przyjęciem święceń kapłańskich rozważał swą drogę do kapłaństwa , którą podążał, jak "po szczeblach drabiny" ku "szczytom kapłaństwa". "Szczyty kapłaństwa" to w jego pojęciu ofiara , jak u Jezusa- aż do krwi. 10 czerwca 1933r. Ludwik przyjął święcenia kapłańskie w Obrze, zaś 13 czerwca tegoż roku odprawił Prymicyjną Mszę Święta w rodzinnym Radzionkowie, gdzie u stóp ołtarza, przed laty wymodlił swoje powołanie do kapłaństwa. Ludwik był szczęśliwy. Żmudne 12 lat nauki zostały uwieńczone kapłaństwem. Niestety, tego pięknego dnia nie dożył już jego ojciec Karol Wrodarczyk.

Pierwszą placówką, do której został skierowany młody kapłan był Kodeń, potem Markowice, Łopień koło Gniezna i ...Okopy na Wołyniu, najtrudniejszy szlak w dążeniu do świętości młodego kapłana. Tam udał się pod koniec czerwca 1939 roku. 1 września 1939 roku wybuchła II wojna światowa. Okopy były wioską, położoną na granicy państwa, otoczoną ukraińskimi, nacjonalistycznymi wioskami. Stała się ona miejscem, gdzie pobożność, patriotyzm i przywiązanie do parafian i inne cnoty uczciwego człowieka dały się poznać w tym skromnym misjonarzu, oblacie Maryi Niepokalanej. Jedną z pierwszych wypowiedzi, które skierował do parafian były słowa: "Wiara nakłada na nas wielkie zadanie i najważniejsze jest zaświadczyć o swojej wierze". Słowa te były tak przekonywujące, że wielu ludzi przypomniało je sobie, gdy to świadectwo stało się faktem. Ksiądz Ludwik wyraził się też jasno i przekonywująco, by za przykładem patrona kościoła świętego Jana Chrzciciela wskazywać mieszkańcom Okopów Chrystusa. Dziś dostrzegamy konsekwencję takiego myślenia. Ojciec Ludwik poniósł śmierć męczeńską, jak patron jego kościoła w Okopach i jak św. Wojciech, patron rodzinnej parafii. Jaki był okopowski proboszcz? Niezwykłe gorliwy, w organizowaniu życia parafialnego, dobry i bogaty w inne wartości, które wyniósł z domu rodzinnego. Te wartości pragnął wszczepić w serca wołyńskich Polaków i ludności innych nacji. Ksiądz Ludwik nie tylko sprawował posługi przy ołtarzu, w konfesjonale i na ambonie. Zbliżał również Polaków i Ukraińców, którzy obdarzali go zaufaniem. Nawoływał do pojednania między nimi. Inną troską oblata był stan zdrowia parafian, który nie był zadawalający. Ludzie chorzy byli zdani na własne siły, pozbawieni pomocy lekarskiej ze względu na wysokie koszty leczenia. Nieprzeciętne zdolności medyczne ojca były niebawem rozpoznane przez mieszkańców Okopów. Nie tylko fachowa pomoc, ale i dostarczanie leków, często w postaci samodzielnie sporządzanych mikstur i ziół, zbieranych przez oblata na okopowskich polach była nową szansą i nadzieją dla chorych, zwłaszcza podczas przeróżnych epidemii: grypy, tyfusu, czerwonki. Proboszcz szedł do swoich parafian z pomocą nawet w nocy, gdy zaszła potrzeba, nieraz nawet zimą, po kolana w śniegu przemierzał szlak do chorych, aby pomóc. Ten wspaniały kapłan nie tylko sam dążył do świętości, lecz uczył tego swoich parafian. Wprowadził rekolekcje, które na tych terenach nie były znane. Słuchano z niecierpliwością jego nauk o kościele, prawdach wiary, o grzechu, o sadzie ostatecznym, o Bożym Miłosierdziu. Potem ojciec spowiadał przez długie godziny. Proboszcz Okopów wyczuwał już wtedy potrzebę ekumenizmu. To, co łączyło różne wyznania to wiara w Jezusa i przykazanie miłości. Parafianie kochali swego proboszcza i było mu za to wdzięczni. Gdy ktoś chciał skorzystać z jego pomocy, mówił: "Idę do naszego świętego". On zaś ukierunkowywał ludzi ku dobru, kazał usuwać zło z otoczenia, nienawiść i niesprawiedliwość. Mówił, że trzeba, aby ludzie byli dobrzy wobec pokrzywdzonych, zaś wypędzonych należy przyjąć pod swój dach tak, jakby przyjąć się miało Świętą Rodzinę. Władze międzywojennej Polski były zadowolone z takiego proboszcza, zależało im bowiem na rozszerzeniu wpływów Kościoła na tamtym terenie. Księża mieli być życzliwi i mieli kierować tamtejszą ludność ku wierze. Proboszcz Okopów spełniał te warunki.

Gdy Armia Czerwona wkroczyła na tamte tereny ojciec Ludwik nie wycofał się ze swej placówki duszpasterskiej. Oddawał wszystkie siły ludziom, z którymi go zetknął los, był ich kapłanem i przyjacielem. Oblat udawał się nieraz do innych wiosek i miast, by głosić Chrystusa. Był pod Żytomierzem, dotarł nawet pod Kijów. Szczęśliwa ludność żegnała oblata ze łzami w oczach.

Nadszedł pamiętny grudzień 1943 roku. Wizja niebezpieczeństwa zagrażała Polakom. Pokorny proboszcz udał się do jedynego, bezpiecznego miejsca, do kościoła, przed Tabernakulum. Pożegnał się ze współbratem słowami: "Zostań z Bogiem i kochaj Matkę Najświętszą, zdajemy się na wolę Bożą." To były jego ostatnie słowa. Poszedł tam, gdzie czuł się najpewniej, do kościoła. Tam leżał krzyżem i modlił się. Czekał, co przyniesie los. A los był okrutny. Wnet przyszli oprawcy. Znęcali się nad niewinnym Ludwikiem. Wyprowadzili go związanego z kościoła. Skrwawiona koloratka oraz porozrzucane guziki z sutanny były śladami zbrodni, która się niebawem miała urzeczywistnić. Ojciec Ludwik był wleczony saniami do Karpiłowki, do sztabu bandy UPA. Nie wiedział jeszcze o męczarniach, które go miały tam spotkać. Tam obnażyli go, pastwili się nad nim, piłowali, "jak martwy kloc drzewa". Męczennik za wiarę umarł w strasznych męczarniach.

Świętymi się nie rodzimy, świętymi się stajemy. Tak oto skromne, ofiarne życie stało się ziarnem, które obumarło za młodu by ukazać, jak wielka może być wiara oparta na bezgranicznej miłości. Jego wiara, poparta przykładem świętobliwego życia, zaprowadziła go do grona kandydatów na ołtarze. Ojciec Ludwik zrozumiał sens swojego powołania, sens cierpienia oraz sens śmierci. Żył, kochając Boga i ludzi całym sercem, do granic wytrzymałości. Kochał również dzieci i młodzież. Im wyjaśniał prostą tajemnicę sukcesów w życiu w oparciu o miłość Boga i bliźniego. Stał się wzorem do naśladowania w drugim i trzecim tysiącleciu. Za ratowanie Żydów został odznaczony przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie medalem i dyplomem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Jego imię i nazwisko widnieje na Honorowej Tablicy w Parku Sprawiedliwych w Jerozolimie. Młodzież radzionkowska kocha swego patrona. Od roku 2001 sprawuje on pieczę nad rozwojem duchowym społeczności gimnazjalnej.

Tags: ,